szeroko

test1

Solarny Krąg Nowiu DLA DRZEW



W środę, 6 marca 2019 r. o godz. 17:05 czasu warszawskiego nastąpi Nów Księżyca.

GDZIEKOLWIEK BĘDZIECIE - SAMI, CZY Z KIMŚ, ZRÓBCIE TO, WYSTARCZY 15 MINUT MEDYTACJI Z INTENCJĄ!

ZAPISUJCIE SIĘ NA WYDARZENIE, ZAPRASZAJCIE ZNAJOMYCH!

W tym czasie chcemy utworzyć Solarny Krąg Nowiu DLA DRZEW.

Nów, ten czas, gdy Słońce i Księżyc mijają się i przez chwilę zajmują tę samą pozycję, to czas ciemności, wyciszenia i uspokojenia. Czas zasiewu, kreacji.

Marcowy Nów, kiedy to Srebrny Glob przebywać będzie w znaku Ryb, to czas z pozoru senny, leniwy; czas wycofania i ukrycia.

W gruncie rzeczy, to czas wielkiej kreacji. Ostatni Nów (początek wzrostu Księżyca) przed ekwinokcjum, czyli wiosennym zrównaniem dnia z nocą.

WZYWAMY WSZYSTKICH WYZNAWCÓW SŁOŃCA - Kapłanki, Kapłanów, Osoby duchowne, Misjonarzy, Solki i Sole do celebracji INTENCJI podczas tego nowiu.

PROSIMY WSZYSTKICH LUDZI DOBREJ WOLI!

W czasie, gdy w naszej części ZIEMI masowo wycinane są DRZEWA, usiądźmy podczas tego przedwiosennego NOWIU w ciszy, pośród śpiewu, mantrując, milcząc, by POŁĄCZYĆ SIĘ W KRĘGU, gdziekolwiek jesteśmy.

WIZUALIZUJMY wielkie DRZEWO, naszą rękojmię, tę oś świata (axis mundi), polecając SŁOŃCU, by przybywając do nas w promienistym majestacie na najbliższe miesiące, zapładniało ZIEMIĘ, rodząc DRZEWA, które oprą się barbarzyńskim wycinkom...

A wraz z nowym miesiącem księżycowym, podczas którego rozpocznie się wiosna, niech Księżyc strzeże Drzew!

Niechże każdy z nas, w tym SZCZEGÓLNYM CZASIE połączy się we wspólnocie dla dobra DRZEW!

Sol Invictus!


Solarny Krąg Nowiu dla Drzew

null



Świadectwo Sola - Wyznawcy Słońca

DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM, KTÓRZY POŁĄCZYLI SIĘ DZIŚ W KRĘGU!

Dziś miał miejsce Nów Księżyca w Rybach - ostatni Nów przed równonocą wiosenną.

W tym szczególnym dniu Uran wszedł w znak Byka, gdzie rezydując, wywoła w najbliższych latach niemałe zmiany w naszym ziemskim życiu. A Merkury zaczął miesięczną retrogradację.

Warto było przygotować się na ten szczególny dzień - 06.03.2019...

Niestety, kilka dni temu dowiedziałem się, że nie będę mógł odbyć tego dnia rytualnej ceremonii. Bardzo mnie to zabolało. Sprawy formalne znów wzięły górę.

I oto nagle, po godzinie 15 formalności zostały nagle odwołane. Otwarła się perspektywa przestrzeni i czasu na swobodny rytuał Nowiu...

Wyszedłem. Nogi poniosły mnie na łęgi, gdzie zamordowano ostatnio z chciwości kilkadziesiąt pięknych Drzew. W tym rozłożystą, gościnną Wierzbę, z którą przyjaźniłem się od 25 lat.

Najpierw więc podszedłem do miejsca kaźni pożegnać się w zamordowanymi Wierzbami, wraz z odchodzącym Księżycem. Ich imago trwało w słonecznej łunie zachodu. Usłyszałem, że Wierzby znajdą sobie powoli nowe miejsce. Że zawsze będą ze swoimi przyjaciółmi.

- Trzeba mi jeszcze przepracować żałobę - poczułem... Potrzebowałem Je opłakać...

Potem, przed kulminacją Nowiu poszedłem głębiej w łęg. Zmierzchało. Gasło światło Słońca, by nastąpiła punktowa ciemność: Zachód Słońca i Nów Księżyca.

Zanim nastąpił ten Punkt, usłyszałem jeszcze, jak śpiewają w łęgu pierwsze, drobne wiosenne ptaki. Potem, gdy Słońce zaszło za horyzont, zamilkły. Wszystko sczerniało.

Poszedłem jeszcze dalej. Na pniu obalonej topoli jest miejsce dla mnie. Usiadłem. Za plecami miałem staw starorzecza. Nie odbijał tym razem światła Księżyca, który ma się dopiero narodzić. Było cicho, bezwietrznie, powietrze nawet nie drgało. Usłyszałem niespodzianie staw; jego cichą pieśń, radość nadchodzącej wiosny...

Nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniały mi się mantry i zaklęcia, których kiedyś nauczył mnie Przyjaciel z Kenii. Rozśpiewałem się w łęgu. I po chwili usłyszałem charakterystyczne dźwięki stawiającego opór powietrza. To pracowały skrzydła ptaków.

Zaczęły pospiesznie zlatywać się w okolicę i lądować za moimi plecami w stawie. Były bardzo pobudzone. Ruszały się stanowczo, a z wibracji nagle ożywionego powietrza wnioskowałem, jak są potężne.

Nie odwracałem się. Gdy milkłem, one nieruchomiały. Gdy mantrowałem - znów zaczynały kołować, nurkować z frenetycznym poszumem w wodzie. Było to bardzo żywe, energiczne i przyjazne...

Te, które przyleciały, były inne niż te mniejsze, wcześniej słyszane, rozszczebiotane filuternie przed zachodem.

Te pozmroczne były cięższe, bardziej majestatyczne. Jakieś ptaki wodne. Odszedłem spokojny, gdy się kąpały.

Gdy wracałem z łęgu, w ostańcu, w którym powycinano wierzby, obradował górny sejmik gawronich stad. Na horyzoncie majaczyły światła rozbuchanego miasta. Gawrony wiedziały już, że zamordowano im przyjaciółki. Gwarnie, skrzekliwie naradzały się, a potem wzbiły się miriadami, w polifonicznym oburzeniu, kołując zrazu wokół karczowiska, by niknąć stopniowo w czerni nieba. Wiem, że poniosą wiadomości dalej.

A ja szedłem, zbliżałem się do zgiełkliwego miasta. Nie dotyczyły mnie klaksony, zgrzyty zwrotnic, przekleństwa miotane przez sfrustrowanych kierowców w korkach.

Niósł mnie rozgwar gęsi ze stawów, gawronie krakanie, szum rzeki, odgłos wierzbowych witek muskanych wiatrem.

Wiem już, co mam robić. Zaczął się nowy czas.

Przekazuję Wam błogosławieństwo tego Czasu!

Sol Markusz